piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział 2.

*Harry*
- Co tak za nim patrzysz? - powiedziała Donna, opierając się o ladę.
- Na kogo? - odparłem jakby nigdy nic.
- Nie świruj. Widziałam jak ci się ręce trzęsły.
Przewróciłem oczami, po czym odwróciłem się do niej plecami. Nałożyłem na talerz kawałek sernika i podsunąłem go dziewczynie. Na jej twarzy automatycznie pojawił się uśmiech. Kiedy wypchała sobie usta ciastem, wykorzystałem okazję i powiedziałem:
- Jeśli on jeszcze kiedyś tu przyjdzie to powiedz mu, że nie żyję.
- Wiedziałam! - krzyknęła z pełnymi ustami, machając mi widelcem przed nosem. - Spodobał ci się.
Poczułem jak na twarzy pojawiają mi się rumieńce. Żeby uniknąć jeszcze większego upokorzenia, czmychnąłem na zaplecze. Przy Donnie lepiej nie mówić zbyt wiele. Zawsze jednak popełniałem ten błąd i wyżalałem się jej. Potem tylko żałowałem. W myślach już widziałem jak papla każdemu kogo spotka. Westchnąłem ciężko, żeby po chwili wrócić do pracy. Gdy tylko stanąłem przy swoim stanowisku, Donna pomachała mi energicznie z końca sali. W odpowiedzi posłałem jej jedynie wymuszony uśmiech. Od tej pory ciężko było mi się szczerze uśmiechnąć.

*Niall*
Rano obudziły mnie różne irytujące dźwięki. Ten dzień nie zapowiadał się zbyt ciekawie... Wstałem z łóżka i wyszedłem z pokoju. Tyler - mój współlokator - kroił na desce arbuza. Nie mogłem uwierzyć, że robił przy tym tyle hałasu.
- No wreszcie wstałeś - powiedział oschle. - Chcesz kawałek?
- Nie, dzięki. Kiedy wychodzisz?
- Jak zjem.
Zaczął jeść łapczywie kawałek owocu. Ubrudził przy tym stół i wcale nie miał zamiaru po sobie posprzątać. Gdy skończył jeść, wytarł dłonie w swoją szarą koszulkę. Odruchowo wykrzywiłem twarz. Obleśne... Później założył buty i bluzę, żeby za chwilę wyjść. Odetchnąłem, gdy tylko zamknęły się za nim drzwi. Wytarłem plamy soku ze stołu. Czemu on zawsze robił taki syf? Kiedy zrobiłem porządek, zabrałem się do przygotowania sobie śniadania. Zjadłem w spokoju, ubrałem się, po czym wyszedłem z gitarą w ręku. Idąc ulicą, ziewnąłem. Poczułem ochotę na kawę. Automatycznie myślami przeniosłem się do kawiarni, w której wczoraj byłem. Podświadomość mówiła mi, że wcale nie potrzebuję kofeiny... Potrząsnąłem głową, żeby odgonić od siebie te myśli. Poszedłem dalej w stronę metra.

*Harry*
Obsługiwałem właśnie młodą dziewczynę, kiedy zobaczyłem przez szybę, przechodzącego obok blondyna. Od razu poznałem w nim chłopaka, który był tu wczoraj. Momentalnie podbiegłem do okna, przyciskając do niego nos. Wpatrywałem się w jego plecy. Tak jak wczoraj, trzymał gitarę. Zobaczyłem jak schodzi na dół po schodach do metra, po czym zniknął mi z pola widzenia. Zawiedziony opuściłem ręce i wróciłem do pracy. Dopiero po kilku minutach olśniło mnie. Przygotowałem specjalną kawę. Zdjąłem swój fartuch i pospiesznie zawiesiłem go na wieszaku. Gestem ręki przywołałem do siebie Donnę, która stała przy jednym ze stolików. W podskokach podeszła do mnie. Oparła się o ladę i wyszczerzyła zęby, tak jak robiła to za każdym razem. Odruchowo przewróciłem oczami.
- Błagam, zastąp mnie na chwilę - poprosiłem. - Muszę natychmiast wyjść.
- Biegnij - rzuciła, po czym zajęła moje miejsce.
Przy wyjściu, posłałem jej uśmiech. Z kubkiem kawy w dłoni, poszedłem szybkim krokiem do metra. Miałem nadzieję, że chłopak wciąż czeka na swój pociąg. Chciałem być tam jak najszybciej. Serce zaczęło bić mi szybciej, gdy przypomniałem sobie jego błękitne oczy. Zbiegłem po schodach i od razu go zobaczyłem. Stanąłem jak wryty. Blondyn siedział przy ścianie, grając na gitarze. Podśpiewywał, a przed nim leżał pokrowiec na instrument, a w nim kilka monet. Nie mogłem uwierzyć w to co zobaczyłem. Przez chwilę się zawahałem, ale po chwili podszedłem do niego. Rzuciłem mu kilka centów, a rękę z kubkiem wyciągnąłem przed siebie. Spuściłem wzrok, czując że się rumienię. Chłopak zaśmiał się. Cholera...
- Przynosisz mi kawę i jeszcze za nią płacisz? - zażartował.
- Pomyślałem, że... możesz chcieć się napić - bąknąłem.
Czy ja zawsze muszę robić z siebie idiotę? Skarciłem się w myślach. Nagle blondyn chwycił kawę, muskając przy tym swoją dłonią moje palce. Poczułem jakby przeszedł mnie prąd. Gdy upewniłem się, że trzyma kubek, schowałem ręce do kieszeni spodni. Walcząc sam ze sobą, podniosłem wzrok i spojrzałem mu w oczy.
- Dziękuję - powiedział.
- Nie ma sprawy - odparłem. - To cześć. Miłego dnia.
Uśmiechnąłem się, po czym odwróciłem się na pięcie i odszedłem. Zacisnąłem dłonie w pięści. Jak zwykle wyszedłem na kretyna. Może on wcale sobie tego nie życzył? Chociaż nie wyglądał na zdenerwowanego, ani nic w tym rodzaju... Wręcz przeciwnie - ucieszył się. Chyba próbowałem sam siebie pocieszyć... Załamany wróciłem do pracy. Tam oczywiście czekała na mnie koleżanka z pracy. Teraz najbardziej pragnąłem uniknąć rozmowy z nią. Widziałem w jej oczach ciekawość. Postanowiłem udawać, że jej nie widzę.
- Gdzie twoja kawa? - zapytała.
Nie była głupia... Poza tym nie dało się po mnie nie zauważyć, że miałem zupełnie inny humor zanim wyszedłem. Przewiązałem w pasie fartuch i odwróciłem się do Donny, czekając na serię pytań.
- Czy ty umiesz czytać w myślach? - spytałem, podnosząc brew.
- Z ciebie można czytać jak z otwartej książki! Nie trzeba być jasnowidzem - odparła wesoło. - Masz już jego numer?
- Nie! Czemu miałbym mieć? Zostaw mnie.
- Nie bądź taki oschły! Widzę, że nie możesz sobie z tym poradzić.
- To nie twoja sprawa - próbowałem zakończyć rozmowę, jednak nie byłem gotowy na jej pytania.
- Dobrze wiesz, że i tak się wszystkiego dowiem. Do zobaczenia później!
Pomachała mi, po czym odeszła. Odetchnąłem z ulgą. Po chwili jednak przypomniałem sobie jej słowa. Ona na prawdę się dowie wszystkiego... Ma już na to swoje sposoby.
Po pracy poszedłem na autobus. Usłyszałem, że ktoś mnie woła. Odwróciłem się i zobaczyłem Donnę, biegnącą za mną. Automatycznie zacząłem grać głuchoniemego. Czy ona nigdy się nie zniechęcała?
- Pamiętaj, ja się nigdy nie zniechęcam - powiedziała, zadyszanym głosem.
Wcale nie umie czytać w myślach...
- Opowiesz mi wszystko u ciebie - zarządziła.
- Właśnie sama się zaprosiłaś?
- Dokładnie.
Położyła ręce na biodrach, uśmiechając się promiennie. Jej energia czasem mnie przygnębiała. Gdy nadjechał autobus, wsiadłem do niego, próbując ignorować Donnę. Wskoczyła tuż za mną. Nie dało się od niej odczepić. W takim razie postanowiłem cieszyć się ostatnimi minutami wolności.

niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział 1.

*Harry*
Obudziło mnie znienawidzone dzwonienie budzika. Powoli zacząłem zwlekać się z ciepłego łóżka, którego za nic nie miałem ochoty opuszczać. Gdy tylko wstałem, podszedłem do komody, żeby wyciągnąć z niej czystą koszulkę. Po chłodnym prysznicu, zjadłem rogala w pośpiechu. Spojrzałem na zegarek i natychmiast przyspieszyłem. Już powinienem wyjść, jeśli nie chciałem przegapić autobusu. Chwyciłem torbę, po czym wybiegłem z mieszkania. Na dworze było pochmurno, a wiatr nie próżnował. Mimo chłodu i deszczu, uwielbiałem jesień. Towarzyszyły jej zawsze najpiękniejsze kolory. Gdy dobiegłem na przystanek, od razu wskoczyłem do autobusu. Było w nim jak zwykle dużo ludzi. Wszyscy zaspani, z ponurymi minami. Przez to ten dzień wydawał się jeszcze podlejszy. Chwyciłem poręcz, w celu zachowania równowagi. Później, spokojnie wysiadłem na właściwym przystanku i ruszyłem w stronę uczelni. Nie zwalniałem kroku, bo gdybym ustąpił zapewne spóźniłbym się na zajęcia. Doszedłem do sali w samą porę. Każdy już zajmował swoje miejsce. Szybko usiadłem na jedno z wolnych krzeseł i wyciągnąłem zeszyt z torby.
Od razu po wykładach pognałem na kolejny przystanek. Tym razem wybierałem się do pracy. Już nie musiałem się spieszyć, gdyż zostało mi całkiem sporo czasu. Spokojnym krokiem wszedłem do kawiarni. Było to jedno z moich ulubionych miejsc. Ściany z czerwonej cegły, ciemne panele, ciepłe światło i najwspanialszy zapach świeżo parzonej kawy. Napawając się jej wonią, poszedłem na zaplecze. Przewiązałem w pasie swój bordowy fartuch, a już chwilę później stałem za ladą, gotowy do pracy. Podeszła do mnie jedna z kelnerek - Donna. Miała kręcone kasztanowe włosy, a twarz obsypaną piegami.
- Dzień dobry, panie kierowniku - przywitała się, szczerząc zęby.
- Hej, Donna - odpowiedziałem, odwzajemniając uśmiech. - Nie mów tak do mnie.
- Oh, przecież wiesz, że sobie żartuję - puściła do mnie perskie oko, po czym odeszła.
Zacząłem obsługiwać klientów, starając się zachować uśmiech. Tego dnia byłem wyjątkowo zmęczony. Zapewne gdybym poszedł wcześniej spać, nie miałbym tego problemu. Na chwilę odwróciłem się od kasy, żeby wciąć głęboki wdech. Przeczesałem włosy dłonią. Gdy się odwróciłem, zobaczyłem przed sobą rumianego blondyna. Był zadyszany, a w ręku trzymał pokrowiec na gitarę. Podniósł głowę do góry. Wtedy zobaczyłem jego błękitne oczy, których widok zaparł mi dech w piersi.
- Poproszę latte - powiedział. - Na wynos.
- Już się robi - rzuciłem.
Zacząłem przygotowywać kawę, ale co chwilę zerkałem na klienta. Rozglądał się po pomieszczeniu, co chwile spoglądając na zegarek. Kiedy już miałem dać mu zamówienie, kubek wypadł mi z ręki, a napój obal moje czarne spodnie. Zakląłem cicho pod nosem. Blondyn wyciągnął szyję, żeby sprawdzić co się stało. Wysłałem mu przepraszający uśmiech i zabrałem się do robienia nowej latte. Po chwili podałem mu kawę.
- Dzięki - bąknął, po czym wyszedł.
Odprowadziłem go wzrokiem do drzwi. Gdy tylko przekroczył próg kawiarni, odetchnąłem z ulgą.

*Niall*
Kiedy opuściłem kawiarnię, obróciłem się. Brunet wyglądał jakby spadł mu kamień z serca. Zacisnąłem palce na kubku kawy, po czym ruszyłem w stronę przystanku. Czekając na autobus, rozmyślałem. W głowie ciągle napotykałem się na myśl o chłopaku z baru. Co chwilę odgarniał swoje włosy z czoła. Urocze loczki. Cholera, o czym ja myślę? Pokręciłem głową, chcąc o tym zapomnieć.  Nagle nadjechał autobus. Wskoczyłem do niego w ostatniej chwili. Zająłem wolne miejsce przy oknie.
Wysiadając z autobusu, potknąłem się o własne nogi. Zakląłem pod nosem. Do domu miałem niedaleko. Po pięciu minutach otwierałem drzwi mieszkania. Na sofie zastałem swojego współlokatora, obściskującego się z dziewczyną, która prężyła się jak puma. Przeszedłem obok, ignorując ich. Wszedłem do pokoju i zamknąłem za sobą drzwi. Tamci pewnie nawet nie wiedzieli, że byłem w domu. Oparłem gitarę o ścianę, po czym usiadłem na łóżku. Nagle poczułem przypływ weny. Chwyciłem do ręki notes i zacząłem pisać piosenkę. Gdy zapisałem kilka wersów, wyrwałem kartkę i zgniotłem ją. Rzuciłem papierową kulkę na podłogę. Jednak wcale nie miałem weny. W myślach ciągle widziałem obraz roztrzepanego chłopaka.